Dzień był długi i droga była bardzo
długa. Wybraliśmy się na całodniową, pieszą wycieczkę w góry.
Szlak biegł od Muszyny przez Złockie (koło cerkwi) w górę na
Jaworzynę Krynicką, stamtąd na Runek przez bardzo nasłonecznioną
grań do Bacówki pod Wierchomlą, dalej do Jaworzynki i zejście
żółtym szlakiem do Szczawnika. Blisko 25 kilometrów.
Jak każda droga, tak i ta na
Jaworzynę, odkrywa w człowieku, małym i dużym różne rzeczy.
Tych dobrych było zdecydowanie więcej. Prawie nikt nie marudził,
dzieci dzieliły się wodą i chlebem (jedzeniem), niosły na zmianę
swoje plecaki, czekały na siebie, gdy ktoś zostawał w tyle. Ania,
jak dobry Samarytanin, opatrywała stłuczone kolana, naklejała
plasterki.
Tuż pod Jaworzyną, a było to w
czwartej godzinie marszu podeszła do mnie jakaś dziewczynka (nawet
nie pamiętam kto, pot zalewał mi oczy) i ze zdziwieniem powiedziała
„proszę pani ja przez całą drogę nic nie mówiłam”. Skoro
nie mówiła, to o czym myślała? Bo taka droga niewątpliwie
skłania do myślenia.
„Pokładam nadzieję w Panu ufam Jego
słowu”. Ta aklamacja przed Ewangelią z dzisiejszych czytań
wędrowała ze mną. Były takie momenty, że tylko siłą woli i
nadziei, że za zakrętem będzie płaska droga robiłam kolejny
krok. Nadzieja mnie nie zawiodła. W Szczawniku jak na zamówienie
podjechał kursowy, prawie pusty autobus i zawiózł nas jeszcze
siedem kilometrów do Muszyny.
„Wielki jest Pan, potężny i pełen
łaski. Alleluja”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz